Tłumaczenie symultanicznie w anegdocie

Autor: abctlumaczenia
Data publikacji:
bush_walesa

Tłumaczenie symultaniczne nie bez powodu uchodzi za najtrudniejszą odmianę sztuki translatorskiej. Aby być dobrym tłumaczem ustnym należy wykazać się licznymi umiejętnościami, spośród których dogłębna znajomość danego języka jest tylko jedną z wielu. Przede wszystkim potrzebne są żelazne nerwy, czyli wrodzona odporność na stres. Od jakości tłumaczeń ustnych zależą losy stosunków dyplomatycznych, milionowe kontrakty, czy też nawet zwykle relacje międzyludzkie. Poza tym wszystko dzieje się bardzo szybko, w związku z czym nie ma czasu na skorzystanie ze słownika, czy innego źródła wiedzy, co oznacza podejmowanie błyskawicznych decyzji obarczonych dużym ryzykiem. Kolejną ważną cechą dobrego tłumacza symultanicznego jest sumienność w przygotowaniu do tematu tłumaczenia. Tłumacz pośredniczący w negocjacjach dotyczących handlu stalą nie ogranicza się do podstawowego słownictwa z tej dziedziny, ale zna technologię uzyskiwania tego stopu żelaza z węglem i innymi pierwiastkami. Wreszcie kompetentny tłumacz symultaniczny musi posiadać szeroką wiedzę ogólną oraz zdolności interpersonalne, dzięki którym będzie w stanie odczytać wysyłane przez rozmówców sygnały pozajęzykowe, ponieważ tylko wtedy właściwie przełoży treść komunikatu.

Wszystko to sprawia, że zawód tłumacza uważany jest za jeden z najbardziej stresogennych i energochłonnych ustępując pod tym względem tylko astronaucie, pilotowi wojskowemu i kontrolerowi lotów. Specyfikę tej profesji można poznawać na wiele, mniej lub bardziej, wnikliwych sposobów, lecz autor niniejszych słów nie ma aspiracji naukowych i zgodnie z tytułem notki przedstawi kilka anegdot, które pokażą na czym polega ta praca.

Pierwsza z nich dotyczy wybitnego tłumacza języka angielskiego. Witold Skowroński, bo o nim mowa, pracował z takimi osobistościami jak Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński, Jan Paweł II, Bill Clinton, George W. Bush, czy brytyjska królowa Elżbieta II. Podczas wizyty naszego laureata pokojowej nagrody Nobla w Japonii musiał zmierzyć się z nie lada wyzwaniem jakim niewątpliwie jest tłumaczenie jego niepowtarzalnego, ezopowego języka. W pewnym momencie Wałęsa postanowił rozbawić japońskich gospodarzy i powiedział, że komuniści w Polsce są jak rzodkiewka, z zewnątrz czerwoni, ale w środku biali. Problem z tym porównaniem był taki, ze japońskie rzodkiewki są całe białe. Tłumacz o tym wiedział, gdyż nie była to jego pierwsza wizyta w Kraju Kwitnącej Wiśni i na poczekaniu wymyślił, że chodzi o krewetki, czym zasłużył sobie na wieczną chwałę w środowisku tłumaczy. Ten przykład refleksu, błyskotliwości i znajomości realiów dotyczących tłumaczenia znalazł się nawet w jednym z podręczników.

Tłumaczenie polityków to w ogóle ciężki chleb. Swego czasu Paweł Cichawa pojechał do USA z Jackiem Kuroniem na cykl wykładów w tamtejszych uczelniach. Niestety, Kuroń potrafił i lubił mówić, więc szybko zapomniał, że ma robić pauzy niezbędne dla tłumacza i w ferworze walki wygłaszał naprawdę długie kwestie. W efekcie podczas kolejnych wystąpień tłumacz zamiast za mówcą usiadł obok niego i dyskretnymi kopnięciami pod stołem kontrolował sytuację. Z kolei Andrzej Hildebrandt twierdzi, że George W. Bush przebija nawet Lecha Wałęsą jeśli idzie o skalę trudności tłumaczenia tego, co ma do przekazania. Swoją opinię uzasadnia twierdzeniem, że były prezydent USA słabo zna swój ojczysty język, mylą mu się słowa (np. deflacja z dewaluacją), a na dodatek używa wyrażeń, których znaczenia nie rozumie. Jak widać nie przeszkadzało mu to stać nas czele ostatniego supermocarstwa we współczesnym świecie.

Nie zawsze jednak historie tłumaczy są tak sympatyczne jak te powyżej. Czasami sytuacja potrafi przerosnąć tłumacza, co prowadzi do opłakanych skutków, dosłownie i w przenośni. Wspomniany już Paweł Cichawa opowiada, że swego czasu pracował z młodą tłumaczką w systemie 20 na 20, czyli po dwudziestu minutach następowała zmiana przy mikrofonie w kabinie. W pewnym momencie usłyszał rozdzierający krzyk „Jezu, a jak jest przepona?”, po czym na sali zapadła głucha cisza. Jak łatwo się domyślić, niedoświadczona tłumaczka zareagowała płaczem i uciekła z kabiny. Tak wielki stres dotknął też samego Cichawę, kiedy to na pewnej konferencji, po kilku dniach nieustannej i skrajnie wyczerpującej pracy z radością przyjął ostanie zdania do tłumaczenia, by w końcu głęboko odetchnąć z ulgą. Okazało się, że uczynił to troszkę za szybko, bo miał do przełożenia jeszcze jedną prostą kwestię i będąc całkowicie rozluźnionym zapomniał jak jest po angielsku „chleb”.

O tym jak ważne jest zaangażowanie i praca nad tematem tłumaczenia opowiada Agnieszka Nowińska. Podczas przygotowań do konferencji dotyczącej zastosowania silikonu w przemyśle kosmetycznym musiała przeczytać kilka książek, bo materia z którą przyszło jej się zmierzyć okazała się wyjątkowo trudna do przyswojenia. Do dziś przed kupnem kremu lub innego kosmetyku czyta dokładnie każdą instrukcję by dokonać dobrego wyboru. Sytuacja ta pokazuje, że wiedza nabyta podczas pracy tłumacza nie umyka i może znaleźć praktyczne zastosowanie. Tej samej tłumaczce przydarzyła się zupełnie filmowa przygoda, którą trudno byłoby wymyślić. Została zaangażowana przez pewnego Anglika, który zakochał się do szaleństwa w naszej rodaczce. Niestety, uczucie nie wytrzymało próby kiedy jego wybranka dowiedziała się, iż jest żonaty. Natychmiast go opuściła, lecz ten nie dawał za wygraną i zdobywszy adres jej rodziców udał się do Polski by w ten nietypowy sposób powalczyć o uczucie. Działo się to przy pomocy tłumaczki, która stojąc między kochankiem i rodzicami oblubienicy pomagała im dojść do porozumienia. Mimo niesamowitego zaangażowania Anglika historia nie zakończyła się happy endem.

Aby uzupełnić wizerunek tłumacza symultanicznego warto na koniec wspomnieć o podstawowym elemencie etosu zawodu, czyli dyskrecji. Dobry tłumacz musi umieć zachować tajemnicę. Jeśli tego nie potrafi nie ma czego szukać w zawodzie i ominą go te wszystkie niesamowite opowieści.

Potrzebujesz przetłumaczyć dokument?

W ofercie: Darmowa Wycena